Z punktu widzenia fotografa lubię historie zamykające się w obrębie jednego miejsca, nie dlatego, że nie chce mi się jeździć z miejsca na miejsce, chociaż istotnie jest to wygodne 😉 Chodzi mi raczej o późniejszy odbiór reportażu. Oglądamy spójną historię, nie ma nagłych przeskoków w czasie i przestrzeni, całość “płynie” naturalnie, niespiesznie i harmonijnie.
Taki w moim odczuciu jest właśnie reportaż, którym chcę się z Wami tutaj podzielić. Miałem nieopisaną przyjemność fotografować w miejscu niezwykłym, położonym pośród lasów Puszczy Zielonki, cichym, spokojnym i jakże odległym w swojej bliskości Poznania…. jeśli wiecie co mam na myśli 😉
Monika i Przemek przywitali mnie rano, otoczeni grupą rozweselonych przyjaciół. Właściwie to wesele już się rozpoczęło. Trafiłem do “fotograficznego raju”, pozostało mi tylko chwycić za aparat, wtopić się w gościnną grupę i niespiesznie robić swoje. Niespiesznie, ponieważ w tym cudownym miejscu czas się zatrzymał, nikt nie biegał, nie było przedślubnej paniki niespecjalnie zwracano uwagę na mój aparat. Mam wrażenie, że Monice i Przemkowi udało się zrealizować niedoścignione (przynajmniej w polskiej tradycji) marzenie o ślubie na własnych warunkach. A mnie cieszy, że udało im się połączyć chillout ze wspaniałą organizacją i dbałością o detale. Mam nadzieję, że i ja w tej historii sprostałem i udało mi się oddać tan klimat. To już oceńcie sami. Miłego oglądania.